Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2010

śpiące święta

W zaszadzie czuję się świetnie. nic mi nie dolega, po jednym dniu mdłości się nie powtórzyły...jestem mocniej wyczulona na zapachy. Jedne do mnie wołaja, inne wręcz na mnie krzyczą. Trochę trudne do zniesienia w perspektywie świąt i wszechobecnego gotowania różnych różności, ale dajemy radę. Rodzina skacze ze szczęścia - na tych kilka dni staliśmy się, z tym mikrym ziarenkiem wewnątrz mnie, prawdziwym centrum Wszechświata. Wszystko nam wolno i nic nie wolno jednocześnie...a ja tymczasem śpię. Śpię w nocy i gotowa byłabym spać o każdej porze dnia. Lekarz kazał się oszczędzać, co Małż wziął sobie do serca i nawet herbatę za mnie robi. A ja...śpię...

pierwszy rzut oka na Fasolkę

Tuż przed Wigilią kilka słabszych dni...lekka gorączka, katar, ból brzucha. W końcu mdłości i wymioty. Jak nic złapałam grypę żołądkową - pomyślałam. Zaplanowałam fervex i weekendowe leżenie. Wcześniej jednak koleżanka zasugerowała ciążę - "żartujesz chyba! Zdroworozsądkowo jest to absolutnie niemożliwe!". Ale ziarno zasiała. W domu test i... dwie kreski!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Gapiłam się w ścianę przez pół godziny... a potem poleciałam po następny test. Dwa kolejne - też pozytywne. Następnego dnia dwa kolejne testy i badanie krwi na hCG. Wynik: 27952. Niewiarygodne! Małż w szoku - z uporem maniaka powtarzał tylko, że musimy zachować spokój :-) Gin, do którego zadzwoniłam w panice, chciał mnie umówić po świętach...ale pod naporem argumentów ustąpił i zaprosił mnie na popołudnie. No, to teraz się upewnię ;-) A u lekarza...serduszko bije :-) Jesteśmy w 7 tygodniu... i w siódmym niebie!

tropienie śladów

Wszędzie czytałam, że kobiety zachodzące w ciążę po prostu "wiedzą"..."czują". Ja nie wiedziałam. Staraliśmy się o młode, owszem. I to od pewnego czasu. Kiedy się nie udawałożnych lekarzy, od których najczęściej słyszałam: "....ooo, jak się Państwo będziecie starać rok, dwa lata bez skutku, to wtedy zaczniemy się martwić". Nie przemawiało do mnie to filozoficzne podejście... A później wpadłam z deszczu pod rynnę choć początkowo nic tego nie zapowiadało. Pani doktor przejęła się tym, co mówiłam, potraktowała sprawę poważnie. Przebadała mnie na foteliku dokładnie, po czym z miną osoby nieomylnej zawyrokowała, że szans na dziecko to my nie mamy zadnych, że ja mam niewątpliwie PCO, z USG wynika, że wogóle nie owulowałam i raczej nie będę dopóki nie zacznę się leczyć. Więc dziecko owszem, może za rok, za dwa - zależnie od postępów w leczeniu. Ech, ciężko było tego wieczora...Małż pocieszał, ale i jemu nie było do śmiechu. Nastawiliśmy się bojowo - będziemy walc

zaczynamy ;-)

Witam serdecznie! Zachęcona poczynaniami innych postanowiłam przerzucić moje papierowe zapiski do wirtualnego świata. Chciałabym, żeby kiełkującej we mnie Fasolce zostało coś po tych miesiącach oczekiwania, niepokoju i ekscytacji...