Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2011

ważne są tylko te dni...

Dziś mija piąty tydzień życia naszej Małpki. Kontrolna wizyta wykazała 4200g żywej wagi i brak poważniejszych powodów do zmartwień. Wierzyć mi się nie chce, że już tyle czasu minęło – wydaje się, że dopiero co przekraczaliśmy z Małżem progi mieszkania wnosząc do środka maleńkie zawiniątko… a już pierwszy miesiąc za nami. Uczymy się siebie coraz sprawniej, choć jeszcze czasem na linii komunikacji mama-córka następuje zgrzyt. Nie wszystkie rodzaje płaczu zdążyłam opanować ;) Udało nam się opanować kolki, a właściwie dotrzeć do sedna tego, co powoduje takie straszne bóle brzuszka. Okazało się, że owszem, naturalna niedojrzałość przewodu pokarmowego też, ale przede wszystkim Pola złapała zaraza, który obdarował ją brzuszkowymi sensacjami. Pani doktor wezwana na wizytę przez nas (zaniepokojonych brakiem skuteczności magicznego niemieckiego specyfiku i wszystkich innych kolkowych sposobów) zleciła posiew kału i wyłoniła się z tego posiewu Klebsiella. Wredna gadzina ma to do siebie, że rozstr

Nowy etap

Na naszym domowym poligonie nowe zmiany. We wtorek Polcia zaczęła czwarty tydzień życia i jak za dotknięciem różdżki średnio sympatycznej wróżki zamieniła się z cudnego bezproblemowego aniołka w małą „zrzędę” bez końca wiszącą przy cycu i   chlipiącą żałośnie przy każdej próbie przeniesienia z rączek mamy lub taty do łóżeczka. Spacery noszone na ręku, bo wózek też „be”. Ćwiczy nas nasze maleństwo, oj ćwiczy :) Noszona przez tatę uspokaja się w kilka minut i zapada w słodką drzemkę… Małżowi ręce puchną na pewno, ale dzielnie i z uśmiechem nosi. Nie upieramy się przy zaprzestaniu noszenia i tulenia skoro Młoda potrzebuje tyle czułości… może to niewychowawcze, ale w końcu ten etap też kiedyś przeminie, co? Skończyła się też chwilowo era przysypiania przy cycu. Czasy, kiedy musiałam Polę budzić w trakcie posiłku odeszły w niepamięć a leniwego ssaka zastąpił mały wygłodniały wilczek, rzucający się na sutek z szeroko otwartymi oczyma i trzymający go w niepodzielnym władaniu przez cały cza

Auć!

Nie ominęły nas kolki, niestety. Niedawnych kilka dni spędziliśmy próbując ukoić jakoś ból naszej Małpki. Oczywiście więc było noszenie i tulenie, które w dłuuuugich i cierpliwych cyklach przynosiło pewne ukojenie. Było układanie na brzuszku, ciepłe pieluszki, ciepła woda, suszarka i wszystko co tylko na temat sposobów na kolkę znaleźliśmy w mądrych książkach i w necie. Nie działa. Nie wspomnę już o wypijanym przeze mnie hektolitrami koperku… bo też nie działa. Przez całe dnia Pola prężyła się, wysilała, pracowała nóżkami i krzyczała z bólu. W końcu znajomi poratowali nas osławionym niemieckim specyfikiem, który podajemy regularnie od kilku dni i w kwestii brzuszkowej zapanował względny spokój. Nie jest idealnie, ale może to dlatego, że nie podajemy jej pełnej dawki? W ulotce radzą 15 kropelek przed każdym karmieniem, my dajemy 8. Może któraś z Was dziewczyny stosowała Sab Simple i może mi podpowiedzieć jak to dawkować, żeby było dobrze…

Czas?!?

Czas stał się określeniem absolutnie względnym i nieobiektywnym. Najczęściej po prostu go nie ma, a kiedy znienacka pojawia się na horyzoncie, nie bardzo wiadomo co z nim zrobić :) Kiedyś, w zamierzchłych czasach "przed" wyznaczany czyś tak banalnym jak godziny i minuty... teraz liczony w karmieniach, drzemkach i kupkach. Jedna drzemka, dwie... jeden cycuś, dwa, trzy - mnożą mi się :)))) W czasie karmień nachodzą mnie najbardziej niesamowite i orginalne filozoficzne refleksje, którymi choćbym chciała nie mogę się pochwalić, bo albo znikają samoistnie wraz z przebudzeniem z cycowego letargu, albo toną gdzieś w gąszczu zupełnie przyziemnych i codziennych zmagań. Ale są, co postrzegam jako pozytyw i swiadectwo dalszego funkcjonowania mózgowia. Bo w innych momentach dnia mam co do tego poważne wątpliwości... godzinami mogłabym gapić się w buzię mojego maleństwa z nieobecnym uśmiechem na twarzy. Wszystko co Mała robi potrafię sobie wytłumaczyć, podbarwić i opowiedzieć jak najbardz

Coś optymistycznego

Obraz
Naszło mnie dzisiaj na rozważanie ostatnich dziesięciu dni. A że nasza Pchełka (vel Małpka, vel Pola) łaskawie postanowiła przespać całe popołudnie, mogę sobie pomyśleć i popisać. Żeby nie było – to nie będzie smutny post, chociaż początkowo może się tak wydawać :) Niespodziewana cesarka, mimo zaplanowanego i tak chcianego naturalnego porodu stała się we mnie wyzwalaczem smutku. Wiadomo, dla dobra maleństwa wszystko – nie chodzi o to, że żałowałam. Ale wtedy pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że widać jestem za słaba skoro nie dałam rady urodzić sama. Głupie, ale czasem na myśli kwitnące pod czaszką mamy znikomy wpływ. Mimo wszystko jednak szpital zapewnił mi czterodniową dyspensę od matczynego lęku. Codziennie rano przychodzi ktoś kompetentny, ogląda maleństwo i mówi – jest dobrze. Po powrocie do domu okazało się, że nikt na zawołanie nie oceni moich wysiłków i codziennie będę się zastanawiać, czy wszystko robię dobrze. Codziennie będę się bać… Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że m

Czekanie i koniec czekania :D

Moje czekanie się skończyło :) We wtorek 26 lipca o 22.00 zostaliśmy rodzicami małej włochatej małpki, której na imię Pola ;) Z wagą 3200g, wzrostem 56cm i burzą ciemnych włosków jest oczywiście najpiękniejsza na świecie :D   Trochę nam się pokomplikowała końcówka, ale najważniejsze że już jesteśmy razem. 22 lipca zgodnie ze skierowaniem udałam się do szpitala celem odleżenia ostatnich dni ciąży ze względu na cukrzycę. Na izbie przyjęć spędziłam szaloną ilość godzin na zmianę wściekając się i samo uspokajając. Samo wylądowanie na oddziale zamiast mnie uspokoić jedynie dobiło – ze świetnym samopoczuciem naprawdę nie miałam co tam robić. Przez cztery dni przeczytałam kilka książek, łaziłam po schodach z szóstego piętra w górę i w dół, opalałam nogi na balkonie i poddawałam się rutynowym zabiegom kilka razy dziennie – KTG, ciśnienie, cukier, itd. We wtorek szyjka krótka i miękka, lekarz podjął decyzję o wywołaniu porodu. I wszystko było w porządku do momentu podania mi „magicznych” specy