Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2012

Pan niania

W związku z moim powrotem do pracy i koniecznością pozostawienia Luśki pod inną niż moja opieką nazbierało się we mnie kilka refleksji. W naszej rzeczywistości przyjęło się, że dla dziecka najlepsza jest matka. Zawsze i wszędzie. Matka zawsze zna najlepiej, wie najlepiej i najlepiej zrobi. A jeśli już nie matka to babcia, ciocia ewentualnie… w każdym razie kobieta. Absolutnie nie neguję niezaprzeczalnie potężnej roli kobiety w wychowaniu, tylko zastanawia mnie czemu uważa się, że facet choćby troskliwy i czuły, zawsze będzie na tym polu słabszy? W naszym przypadku tak się złożyło, że moją pociechą w czasie kiedy ja jestem w pracy zajmują się głównie panowie – Małż, czyli Luśkowy tata, i dziadek.  Dziadkowe „nianiowanie” wyszło tak jakoś naturalnie, samoistnie. Dziadek się emerytuje, i mimo sporej liczby zajęć zdeklarował się zostać dziennym opiekunem naszej dziewczynki. Przyzwyczajaliśmy się powoli, żeby młodej bezpośrednio z ciepełka „macierzyńskiego” nie wrzucać na głęboką wodę, w

Całkiem nowy poziom porozumienia

Czasem udaje się wypracować wolny wieczór. Taki ze szczególnym, romantycznym przeznaczeniem. Oczywiście obwarowany całym mnóstwem różnych „jeśli”: …jeśli Luśka ładnie zaśnie… jeśli nie będzie się budzić co pół godziny… jeśli Luśkowa mama (czyt. Ja) nie padnie na nos razem z pociechą pozostawiając pana domu samego z jego planami… jeśli… Ale jeśli już się uda, jest małe święto. Ukradkiem i po cichutku jak za czasów tak starych, że już zdajemy się nie pamiętać. Jest śmiech i szept tłumiony. Emocje sięgają zenitu. Pospieszne pozbywanie się odzienia. Żona, matka i kochanka (w tej roli ponownie ja) nieco zbyt szybko próbuje pozbawić pana domu górnych części garderoby, głowa utyka gdzieś w materiale i dochodzi do bezładnej i nieco nerwowej szamotaniny. Nagle pan domu zamiera. Cisza…. A potem spod koszulki dobiega mnie stłumione: nie ma taty nie ma, nie ma…. A kuku!

I świat nie zawalił się...

O, tak. Jakkolwiek dziwne się to wydaje, świat nie zawalił się mimo powrotu mamy do pracy. Co więcej, Luśkowy swiatek ma się całkiem nieźle, choć na szersze podsumowania przyjdzie czas trochę później, bo w końcu to dopiero pierwsze dni. Ciężko mi jest i wciąż jeszcze walczę ze sobą, żeby nie dzwonić do domu co chwilę... ale żyję. Oddycham. Mimo poczucia straty i wielu obaw z przyjemnością wstaję rano. Spotykam ludzi i myślę znów o całkiem nowych rzeczach. Bo ja naprawdę lubię swoją pracę :)

Całe pół...

Obraz
...roku minęło Luśce w końcówce stycznia :) A że znajdujemy się w samym oku cyklonu jaki wywołała dolna prawa jedynka, nie było kiedy pochwalić się tak zacnym jubileuszem. Nie chciałabym jednak pozwolić by nasze wiekopomne osiągi przykrył kurz niepamięci, spieszę więc donieść, że minione pół roku zostało uwieńczone wagą 7,5kg oraz zawrotnymi 74cm :) Zęby - sztuk dwie (obie widoczne w promiennym uśmiechu) też są osiągiem ostatniego miesiąca. To by było na tyle w kwestii zmiany image :) Cała energia ostatnich tygodni została skanalizowana w ciekawość świata. Młoda uwielbia nowe - w każdej postaci. Nowe twarze, nowe potrawy, nowe przedmioty, podróże w nowe miejsca.  Czynności też lubi nowe i sama stara się  zapewnić  sobie wystarczającą ilość doznań :) Ukłony do samych (slicznych skądinąd) stópek? Proszę bardzo! Nogi lądują w małych łapkach a potem konsekwentnie w buziaku z szybkością błyskawicy...siuuup! I zanim się matka obejrzy już tam są!  Przewracanie, turlanie, pełzanie...a jakże :

nie ogarniam...

To właściwie jedyne, co mogę z czystym sumieniem napisać na fali dzisiejszych doniesień medialnych. Mój matczyny umysł po prostu tego nie ogarnia...  :/

Chrzest bojowy

Obraz
Echhh, stało się. Skończył się (mocno za krótki) urlop macierzyński i pieczołowicie zbierany od roku urlop wypoczynkowy też ma się ku końcowi. Dokładnie trzynastego lutego zostanę mamą pracującą i nie ukrywam, że mam w związku z tym mnóstwo wątpliwości. Budzą mnie w nocy własne lęki i leżę gapiąc się w sufit, bo przecież jak ja wrócę, kiedy Luśka taka malunia, taka bezbronna? Wyjścia niestety nie mam... zaczęło się więc przygotowywanie. Przygotowywanie do wytrzymania dnia bez cycusia. Przygotowanie do picia z butelki. Do jedzenia kaszek, obiadków, deserków. Do maminej nieobecności dłuższej niż spacer. Udało nam się wypracowac plan dnia, który nie zakłada karmienia piersią od ósmej rano do 15-16. Luśka radzi sobie świetnie, je pięknie a nawet dorosłym w talerze zagląda, chciwie wyciągając łapki - ciekawa nowego w każdej postaci. Opiekun przyszły (czyt. dziadek) radzi sobie równie dobrze zarówno z planem dnia jak i przychodzącymi od czasu do czasu humorkami. Matka natomiast (czyt. Ja)