Mam za sobą
Trzydzieści trzy lata w, mocno obecnie nadwątlonym, przekonaniu o swojej wyjątkowości.
Trzydzieści pięć tygodni ciąży w oparach wirusów i absurdu.
Pięć i pół godziny spędzonych w szpitalu na potwierdzaniu krzywą glukozową cukrzycy ciążowej co to jej nie mam.
Jeden tyłek (większą ilością nie dysponuję) obity bo jest "marznący deszcz" i niedziela (że też akurat w takich momentach prognozy muszą się sprawdzać!).
Tysiącpięćsetstodziewięćset nieprzespanych nocy bez obietnicy poprawy.
Czterysta śródnocnych rozmów o życiu zakończonych zaśnięciem współrozmówcy.
Ofnaście prób przekonania dwuipółlatki, że śpiewanie "całuski, całuski, dzisiaj dla was mamy" o 2:53 nie jest najszczęśliwszym pomysłem.
Jedną dawkę leków przeciwgorączkowych podaną w przypływie paniki o 3:59, kiedy już wiadomo było że te całuski to nie "wielka miłość" tylko 39,8 stopnia.
Osiemnaście rolek papieru toaletowego "soft" zużytego na wycieranie nosa, nakrywanie stołu, projektowanie materiałów opatrunkowych różnej maści oraz projektowanie dróg i mostów.
Dziewięć i pół strony publikacji naukowej do czasopisma o międzynarodowym zasięgu, z których po ponownym przeczytaniu rozumiem trzy.
Jednego Małża owładniętego przez zen w najmniej odpowiednich momentach.
Pół przypadku buntu dwulatka oraz pół przypadku buntu trzylatka... choć tu proporcje są płynne :)
I co? Że niby bilans niekorzystny?
Trzydzieści pięć tygodni ciąży w oparach wirusów i absurdu.
Pięć i pół godziny spędzonych w szpitalu na potwierdzaniu krzywą glukozową cukrzycy ciążowej co to jej nie mam.
Jeden tyłek (większą ilością nie dysponuję) obity bo jest "marznący deszcz" i niedziela (że też akurat w takich momentach prognozy muszą się sprawdzać!).
Tysiącpięćsetstodziewięćset nieprzespanych nocy bez obietnicy poprawy.
Czterysta śródnocnych rozmów o życiu zakończonych zaśnięciem współrozmówcy.
Ofnaście prób przekonania dwuipółlatki, że śpiewanie "całuski, całuski, dzisiaj dla was mamy" o 2:53 nie jest najszczęśliwszym pomysłem.
Jedną dawkę leków przeciwgorączkowych podaną w przypływie paniki o 3:59, kiedy już wiadomo było że te całuski to nie "wielka miłość" tylko 39,8 stopnia.
Osiemnaście rolek papieru toaletowego "soft" zużytego na wycieranie nosa, nakrywanie stołu, projektowanie materiałów opatrunkowych różnej maści oraz projektowanie dróg i mostów.
Dziewięć i pół strony publikacji naukowej do czasopisma o międzynarodowym zasięgu, z których po ponownym przeczytaniu rozumiem trzy.
Jednego Małża owładniętego przez zen w najmniej odpowiednich momentach.
Pół przypadku buntu dwulatka oraz pół przypadku buntu trzylatka... choć tu proporcje są płynne :)
I co? Że niby bilans niekorzystny?
dorobek zacny :)
OdpowiedzUsuńI cały czas gromadzę nowy (!%#?!)
UsuńI dzisiaj co najmniej jeden genialny wpis!!! Przepraszam...ale ja się szczerzyłam od ucha do ucha, czytając Twoje słowa.
OdpowiedzUsuńKochana Ty po prostu zmęczona jesteś...Wyzwolenie już niedługo! I wiosna! I koniec buntów wszelakich! Wszystko przecież mija...Ściskam cieplutko!
Nie ma jak komplement od miszcza :D Dzięki...faktycznie, z utęsknieniem czekam na tą wiosnę z co najmniej kilku powodów.
UsuńBilans całkiem niezły :D
OdpowiedzUsuńHa! Ale nie jestem chora...jeszcze ;P
UsuńJa tu czuję ironię siostro! :)
OdpowiedzUsuńA skąd! No...może odrobinkę :)
Usuń:) to już nie wiem czy życzyć poprawy ;)
OdpowiedzUsuńJa właśnie nie wiem co to jest ta poprawa, więc sama się boję :)
UsuńUwielbiam takie posty :) A bilans, cóż, wyjątkowy. Piękny.
OdpowiedzUsuńTiaa...wyjątkowy to chyba dobre określenie :D
Usuńhaha :) ja też czuję ironię :)
OdpowiedzUsuńtylko troszeczkę...czasem ilość absurdu w codzienności przekracza moje możliwości absorpcji ;P
Usuńoj tam oj tam :) ale zobacz ile FAJNYCH chwil :) Tysiącpięćsetstodziewięćset świetnych dni :)
OdpowiedzUsuńjaaasne :) Fajnych to ze dwa miliony :)))))
UsuńSporo tego. Niezły bilans :)
OdpowiedzUsuńTak :D Dumna jestem z niego strasznie i cały czas zbieram :)
UsuńFajny tekst. Jako, że zbliżają się urodziny mojego synka, też ostatnio robiłam taki bilans minionego roku. I fakt raz pod górkę, raz z górki. Takie życie :)
OdpowiedzUsuńGórki mnie nie przerażają, przeraża mnie własne przekonanie o tym, że są nie do pokonania. I tego własnego czarnowidztwa boję się najbardziej :)
Usuń