Ja nie wiem, jak ty to ogarniasz?

 Budzik jest ustawiony na piątą trzydzieści. Młody wstaje jeszcze w nocy kilkukrotnie, przy każdej pobudce myślę głównie o tym...piąta trzydzieści. Otwieram oczy zanim zadzwoni i wstaję, jak pacynka z teatru lalkowego. Drzwi do pokoju zamykam na palcach odganiając koty, które słysząc moje bose kroki (najcichsze z cichych) uznają że dzień się zaczął i można  ruszyć w poranną pogoń za niewiadomoczym. Potem już z automatu - rolety, czajnik, łazienka. Zimna woda budzi skuteczniej niż budzik. Mycie, makijaż włosy. Później pokój dziewczyn, budzenie-tulenie-budzenie. Ciężko się wstaje rano, zwłaszcza po tylu miesiącach w domowych pieleszach...odwykły. Dobrze, że garderoba na dziś od wczoraj leży wyprasowana w ściśle określonym systemie. Moje-Poli-Tosi-Wojtka. Można brać w ciemno, na jedno oko ;) Dziewczynki ubierają się same, ale włosy to wciąż moja działka. Długie, do pasa, ciemne i jasne, plączą się, nie poddają a na dodatek boli. W międzyczasie wstaje Młodzieniec. Też nie lubi, też mu ciężko...przytulanko, ale czas leci nieubłaganie. Dziewczyny-śniadanie. Ubieramy Młodzieńca, pakujemy plecaki, torby i wszystkie oboczne bagaże. Wychodzenie z domu i pakowanie do auta są jak manewry wojskowe - strategia, planowanie, realizacja.

Pierwszy przystanek - świetlica. Pola ma o poranku dodatkowy angielski, nauczyciel odbiera ich ze świetlicy i odprowadza z powrotem po zakończonych zajęciach...ufff, jedno mniej dla mnie. Intensywnie ćwiczymy samodzielne wyjścia i powroty bo droga do szkoły obejmuje kilka dużych skrzyżowań i wymaga jazdy tramwajem. To jeszcze przed nami.

Drugi przystanek - babcia i dziadek. Dzięki Ci Boże, świecie i losie za babcie i dziadków chętnych do pomocy. Dzięki nim powrót do pracy jest dużo mniej stresujący. Z babcią wiadomo- najlepiej. Nawet dzwonić w ciągu dnia nie muszę, wszystko jest jak ze mną, tylko wolniej ;) Młodzieniec oddany w opiekę.

Zanim przedszkole musimy zdążyć na terapię. Trzy razy w tygodniu ruszamy z samego rana, Tosia najlepiej wtedy pracuje. Panie w przedszkolu zostawiają jej kanapki a ona walczy ze swoimi słabościami, ciężko pracuje jeszcze zanim na dobre zacznie dzień. Czasem marudzi i nie chce, jednak wytrwale szukamy motywacji - jestem z niej mega dumna, wskażcie mi dorosłego, który tak nad sobą pracuje. Po zajęciach - przedszkole. Odprowadzam moją starszaczkę do szatni, ale na górę biegnie już sama. Antonina-check!

Później do pracy. Przyjemnie wrócić, znowu robić to co lubię. Przy okazji kilka godzin ciszy i spokoju, można porozmawiać z dorosłymi o "niedzieciowych" sprawach. Zmęczenie? Owszem, ale i przyjemność. 

Po pracy "zbieram dzieci" ;) Tosia z przedszkola, Wojtuś od dziadków, Pola ze szkoły - tu ważny jest czas, bo trzeba zjeść obiad i zaraz zaczynają się popołudniowe zajęcia. Harmonogram-poziom mistrzowski :P Po zajęciach odrabianie lekcji i zabawy w podgrupach. Dziewczynki chętnie bawią się z Wojtusiem, ale czasem są nim zmęczone, co zresztą nie dziwi. Bawią się we dwie, albo każda sama...krótkie te chwile, im dalej w jesień tym krótsze. Później kolacja, dzieci się myją i szykują do spania. Dla mnie to czas na ogarnięcie Młodzieńca - kąpiel, wieczorne tulenie, śpiewanie. Dziewczynom tata wieczorem czyta albo opowiada...często przez ścianę docierają do nas głośne wybuchy śmiechu albo tłumione chichoty. Kiedy cała trójka zasypia cisza w domu aż dudni, rozsadza bębenki. To czas na przygotowanie jutrzejszego obiadu. Oraz garderoby. Oraz pranie/prasowanie/sprzątanie/ogarnianie/dyskusje wychowawcze/dopieszczenie kotów/planowanie kolejnych dni/bycie razem bez dzieci. Padamy najczęściej przy tym ostatnim punkcie, by znów obudzić się przed budzikiem ;)

Tak, heroicznie to wygląda, jesteśmy mega. Sama jestem z nas dumna jak na to patrzę ;) Najczęściej jednak parskam śmiechem albo ciężko wzdycham. Bo całej reszty na zewnątrz nie widać. Nie widać kurzu na szafkach, zapomnianych i nieco przywiędłych kwiatów, kłaków kociej sierści przetaczających się przez mieszkanie jak w słabym westernie. Nie widać też łazienki zza hałdy prania oraz dna kosza z rzeczami do prasowania. Nie widać jak pot spływa mi po plecach kiedy lecę z punktu A do punktu B i cichej frustracji za kierownicą kiedy światła nie chcą współpracować. Nie widać jak wznoszę oczy ku niebu za każdym razem kiedy przed samym wyjściem coś się przypomni/ktoś się osra/ uświni świeżo założoną białą bluzkę. Także kiedy ktoś mnie pyta, jak ja ogarniam z trójką dzieci odpowiedź jest prosta - nie ogarniam, ale spoko, zdążyłam przywyknąć. Codziennie i konsekwentnie nie ogarniam :)




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.