Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.

To chyba najdłużej pisany przeze mnie post. Zaczęłam go pisać w 2014 roku i od tego czasu ciągle na nowo go przemyślam, modyfikuję. Bo to najważniejsza z moich misji i jednocześnie najtrudniejsza. Także nie wiem, czy ta wersja jest już ostateczną ;)

Po pierwsze rodzina.
Skała. Ostoja. Żelazny punkt z życiorysie, niezmienny, ciepły i bezpieczny. Staramy się budować w dzieciach poczucie bezpieczeństwa w rodzinie. Wynikające z poczucia przynależności, z zaufania i miłości. Mamy ogromne szczęście, bo oboje mamy dobre wzorce rodzinne. Pochodzimy z ciepłych, kochających się domów, co zbudowało nas na tę dorosłość w której sami tworzymy nasz DOM. Mamy też dzięki temu szeroki, ciepły i pełen miłości krąg bliskich osób, w którym nasze dzieci mogą bezpiecznie wzrastać budując swoje "ja". To nie do przecenienia i, zwłaszcza patrząc z perspektywy dzieci niełatwo nawiązujących kontakty rówieśnicze, najlepsze co można im zaoferować.

Po drugie dobroć.
Niby takie proste. Wierzę, że warto być dobrym człowiekiem. Naiwnie i optymistycznie zakładam, że dobro ma olbrzymią moc i tak naprawdę zawsze zwycięża. Czasem dostaję po głowie, i owszem, ale to na dobrą sprawę niewiele zmienia w moim światopoglądzie. Bywa i tak, że sprowokowana porzucam świadomie i dobrowolnie pragnienie dobroci (choć wiąże się to zawsze z mega moralniakiem) - święta nie jestem. Chciałabym żeby moje dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Żeby umiały patrzeć dalej niż czubek własnego nosa, widziały zawsze drugiego człowieka i dbały o innych. I żeby były dobre dla siebie.

Po trzecie miłość.
Tego, że kochanie jest równie trudne co oczywiste uczymy się całe życie. Chcę pokazać moim dzieciom nie tylko, że pięknie jest kochać i być kochanym. Chcę żeby widziały w nas tę miłość - i do nich i naszą wzajemną. Żeby poznały miłość która polega nie tylko na spijaniu sobie z dzióbków. Która nie odziewa się w kwiatki i czekoladki i nie pierdzi brokatem a potem zostawia za sobą smród i garstkę jarmarcznych dekoracji. Chcę żeby widziały i wiedziały, że miłość to bycie blisko. Wsparcie. Jedność, ale nie zawsze jednomyślność. Umiejętność sprzeczania się, przepraszania i wybaczania. Że miłość często oznacza kompromis i odłożenie swojego "ja" na półkę. Że czasami miłość wymaga od nas więcej, niż wydaje nam się że potrafimy dać. Że zdarza się, że boli, ale i tak warto. I jednocześnie, że miłość, ta prawdziwa, leczy rany a nie je zadaje. Lekcja miłości dawana miłością - oby się udało :)

Po czwarte uczciwość.
Warto być uczciwym. Niełatwo, ale warto. Przede wszystkim wobec siebie i po latach stwierdzam, że to najtrudniejszy aspekt uczciwości. Chcę nauczyć moje dzieci patrzeć w lustro i widzieć siebie. Nie odbicie, nie czyjeś wyobrażenie. Chciałabym, żeby słuchały swojego własnego głosu, żeby dały mu wybrzmieć i nie bały się tego, co usłyszą. Żeby żyły w zgodzie ze sobą. I żeby nie bały się mówić głośno co myślą.

Po piąte wiara w siebie.

Po szóste szacunek.

Po siódme radość.

Po ósme wytrwałość.

 Po dziewiąte przyjaźń.

 Po dziesiąte twarda skóra.



 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień