Posty

Wyświetlanie postów z styczeń, 2012

seriale, ach seriale :)

Obraz
Zaproszona przez Paulę , Agnieszkę , Niezłą żonę i Mamę ziarenka dołączam do zabawy :) Chwilowo w porze ostatniego wieczornego karmienia, przyznaję bez bicia, łapię wszystko co na moich pięciu kanałach nadają w okolicach dwudziestej :) Ale z tak zwanych dawnych czasów mam kilka swoich ulubionych tasiemców... 1. Kochane kłopoty - ciepło, śmiesznie i jakoś tak wciągająco. Oglądałam zmagania z życiem fajnej matki, co ma fajną córkę i myślałam sobie, że też kiedyś taką fajną mamą będę i z moją (cudownie fajną oczywiście) córką będę miała podobną, bliską relację. 2. Ally McBeal - neurotycznie i cudacznie:) Ale ja uwielbiam filmy o wariatach... 3. Czterej pancerni i pies - tiaaa, wiem ale nic na to nie poradzę :P Oglądałam pasjami i dalej oglądam jak lecą powtórki. Takie moje nieszkodliwe zboczenie... może przez psa? No dobrze, to skoro już się przyznałam, niech przyznają się i Mtotowangu , Zezuzulla , a.pe , Clatite i Evelio ... chyba, że już to zrobiły a ja przegap

Yes! Yes! Yes!

Cytując klasyka :) Udało się i lewa dolna jedynka ujrzała wczoraj światło dzienne... prawa dolna "spuchła" więc pewnie jakiś czas nie zaznamy spokoju ;) Swoją drogą niesamowite...nie tak dawno ledwo co widziałam ręce i nogi na USG a teraz proszę - PIERWSZY ZĄB!

Hakuna matata...

Obraz
..."don't worry be happy" i "always look on the bright side of life". To tyle mojego motta na bury poniedziałek po kolejnej nieprzespanej  nocy. PS. A tak! Ząbkujemy dalej... i dalej bez widocznych efektów ;)

hmmm...

Obraz
Zaraz zaraz, są przecież czuję ...mhhhmmmm....gdzie te zęby?

Idzie nowe :)

Tyle nowego wydarzyło się przez ostatni miesiąc w życiu mojej córki… jak grzyby po deszczu, zupełnie znikąd pojawiły się zupełnie nowe, nieznane dotąd miejsca, przedmioty, . Na przykład duża wanna, w której można dosłownie ganiać dmuchanego wieloryba. Ruchliwe żyrandole. Olśniewające lustra. Zadziwiające codzienne przedmioty – pachnące kremy, kolorowe   długopisy, szeleszczące gazety, pełen tajemniczych przycisków pilot… wszystkiego trzeba dotknąć, chwycić, upewnić się że faktycznie jest – najlepiej organoleptycznie :) Jeśli poza zasięgiem małych rączek można, a jakże, przeturlać się, powyginać, zawalczyć o odległość ruchem robaczkowo-pełzającym zadziornie wypinając do góry cztery litery. Można też głośno krzyknąć na przedmioty udające niedostępne … Łe! Młeej! Memememe! Ghhugu!   A nuż się przestraszą?   Można mamie pogadać na ucho, może podsunie pod łapki coś ciekawego. Można się w to ucho wgryźć… albo w szyję… albo w sweter… w ramię – cokolwiek byle pospieszyć wydzierające się spod

noworoczna refleksja

Obraz
Ostatni dzień w roku jest dla mnie zawsze czasem podwójnych podsumowań. Tego dnia kilkadziesiąt (!?!) lat temu rodziłam się w bólach piekielnych – tak twierdzi moja mama. Każdy Sylwester jest więc nie tylko okazją do przemyślenia mijającego roku ale też ciągle od nowa podejmowanej próby zestarzenia się z godnością ;))) 2011 był całkowicie wyjątkowy przede wszystkim dla mnie, jako kobiety. Kiedyś, jeszcze za czasów liceum po cichutku myślałam sobie, że chciałabym zostać mamą przed trzydziestką. 17 grudnia 2011 zrobiłam test, ale dopiero po nowym roku dotarło do mnie, że mi się spełniło… na ostatniej prostej ;) Był więc 2011 rokiem spełnionych marzeń, bo marzyłam na potęgę i kilka naprawdę ważnych kwestii porozplatało się nieomal magicznie. Był to też rok oczekiwania, planowania i dalszego ciągłego marzenia – żeby miał co przynieść i rok następny. Ciążę i całą masę emocji   jaką ten okres mi przyniósł opisywałam już wielokrotnie, magię porodu zastąpiła prozaiczna cesarka… a to, co potem

krajobraz po bitwie

Wielką bitwę stoczyliśmy w ostatnich tygodniach na naszym rodzinnym poligonie. Wrogiem oczywiście mikroby bezwzględne, miejscem bitwy – szpital, niestety :( Walczyła Luśka dwa tygodnie, a my z Małżem staraliśmy się jej towarzyszyć i oczywiście liczyliśmy straty. Teraz kiedy znów bezpiecznie okopaliśmy się na z góry upatrzonych pozycjach mam chwilę, żeby zdać relację z zupełnie nie-mikołajkowych początków naszego grudnia… siadłam przed białym ekranem, spojrzałam na migający kursor i nie doznałam nagłego napływu weny. Po prostu nie wiem jak to wszystko ugryźć. Niech więc będzie po kolei… zaczęło się niby niewinnie od zielonej kupy w niedzielny poranek.   Wydarzenia toczyły się jednak na tyle dynamicznie, że dzień kończyliśmy z bilansem dziesięciu kup i jednych nocnych wymiotów. Nie było na co czekać, Luśka waży ledwie 6,5 kilo… przez krótką chwilę w głowie zakołatało mi się, że może przesadzam i panikuję, ale na odwrót było już za późno. Lekarz w ambulatorium nie pozostawił wątpliwości