czas układania :)

Zostały nam jeszcze dwa tygodnie, ale nie mogę się oprzeć potrzebie porządkowania myśli i podkreślenia okresu ciąży grubą kreską zanim dojdę do kolejnych czekających mnie wyzwań. Z nieznanego mi powodu poród i to, co potem, istnieje w mojej głowie w całkowitym oderwaniu od ciąży – ale o tym później. Na pierwszy plan wysuwają się chwilowo pewne wnioski:
- fajnie być w ciąży. Przynajmniej do 37 tygodnia, bo potem percepcja trochę się zmienia ;) Doszłam do wniosku, że kobiety planujące ciążę, albo będące na początku tej drogi powinny unikać jak ognia wymiany doświadczeń z kobietami w ostatnich trzech tygodniach. I jeśli tylko będę mogła, postaram się przez te ostatnie dni zamknąć buzię i nie komentować mojej obecnej rzeczywistości na przykład w kolejce do Gina. Dlaczego? Wszystkie dziewczyny, które są już „po” wiedzą, jak się człowiek czuje na koniec. Gdyby nie to, że zbliża się finał i wyczekiwanie na niego przesłania trochę trudy codzienności, te ostatnie tygodnie mogłyby zatrzeć przyjemne wspomnienia z całych poprzednich miesięcy ;))) Więc nie – tego lepiej unikać.
- im dalej w ten las… albo im bliżej końca, tym częściej nachodzą mnie myśli strrraszliwe dotyczące porodu. Zupełnie znienacka atakują mnie momenty totalnej paniki, w przypływie których po raz dziesiąty sprawdzam szpitalne torby i teczki z dokumentami. Na szczęście to tylko chwile i przytrafiają się raptem raz na kilka dni, ale nie bardzo dają się kontrolować i to mnie wkurza. Potem myślę sobie, że przecież to jest epokowe wydarzenie tylko dla mnie – kobiety rodziły długo przede mną i po mnie też rodzić będą. Nie jestem więc jak wahadłowiec kosmiczny, tylko raczej jak rozdział w niekończącej się opowieści. Fajnie byłoby, gdybym była tym fajniejszym, lżejszym i w ogóle przyjemnym do czytania fragmentem, ale nie zmieni to mojej marginalnej roli w całym procesie. Heh, czekanie „aż się zacznie” nie jest fajne :)
Przeżyłam, a właściwie jeszcze przeżywam niesamowity i niepowtarzalny czas… czas skupienia na sobie i rozwijającym się we mnie życiu. Okres, w którym miałam chwilę na myślenie o sprawach zwykle spychanych na margines świadomości… do dzisiaj (i pewnie na zawsze) zapamiętam swoje zaskoczenie „podwójnym paskiem” i obezwładniające szczęście, które docierało do mnie powolutku, jakby sączyło mi się do głowy i serca :) Wiem, że należę do tej fartownej grupy kobiet, które nie doświadczają zbyt wielu ciążowych dolegliwości. Ominęły mnie w całości mdłości, wstręty, zawroty głowy, bóle różnorakie, żylaki i hemoroidy, drętwienie i skurcze i tak dalej i tak dalej… Po początkowej senności całą ciążę czułam się genialnie i energii miałam za trzech (do teraz, ale o tym sza). Dotykające mnie w międzyczasie drobne dolegliwości na szczęście nie psuły mi całokształtu, więc nie będę narzekać. Jedyną nieprzyjemną przygodą okazała się cukrzyca ciążowa, ale o dziwo dało się ją opanować i utrzymać na krótkiej smyczy do samego końca. Więc i z tym potworem można się dogadać :)))))))
I mimo obecnego stękania nie wiem, jak to będzie, kiedy któregoś dnia obudzę się „nie-ciężarna”. Tak się przyzwyczaiłam do siebie z brzuszkiem, że na pewno nie będzie łatwo – i nie mówię tu o przywilejach, których ani się specjalnie nie domagałam, ani nikt mnie specjalnie nie obdarzał ;) Chodzenie z brzuchem ma zasadniczą zaletę – to jedyny znany mi okres, kiedy brzuch może ci rosnąć bezkarnie i nie tylko nikt nie zwraca na to złośliwej uwagi, ale wręcz wszystkim ten fakt wydaje się podobać – to fajne uczucie i miło z niego korzystać ;) O braku okresu nie wspomnę, bo tu chyba wszystkie się zgadzamy – cieszymy się gdy znika i niechętnie witamy go z powrotem :D  No i jak to będzie, kiedy nie będę już miała w sobie tej kruszynki? Nie będę czuła jak fika, jak się przeciąga i czka… wierzę, że jej obecność po drugiej stronie brzucha wynagrodzi mi wszystkie braki, ale nic na to nie poradzę – kiedy o tym myślę czuję dziwną pustkę. Jeszcze tą kwestię muszę w sobie ułożyć… bo czasem sama nie wiem na co czekam: na przerażające nieznane, czy na kolejną magiczną przygodę. Poukładam sobie na mózgowych półkach i dam znać ;)))

Komentarze

  1. Podobnie jak Ty, ogarnia mnie przerażenie na opcję: nie mam już Julka w brzuchu:(
    I zgadzam się, że o ostatnim etapie ciąży lepiej nie mówić bo...jest ciężko:)
    I mimo, że mnie dolegliwości mdłościowe, skurczowe, itp. nie ominęły, to i tak było łatwiej je przejść niż teraźniejsze "wyłączenie z życia":D
    Ale i tak jest CUDOWNIE- nie chodzi tu o przedstawianie czegoś takim jakim nie jest, a o fakt, że dziecina w brzuchu naprawdę przysłania ból i wszystko co z tym związane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ehh ja mam wrażenie, ze wróciłam do początków ciąży nie dość że fizyczność jest do niczego to mam huśtawki nastroju od euforii po stany depresyjne i płacz... Zdecydowanie NIE będę tęsknić za tym okresem ale brzucha będzie brakować... :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że mimo wszystko czuję wspólnotę :) Nawet w tym upierdliwym czekaniu i czuciu się jak słoń morski...wiem, że macie tak samo i jest mi lżej... dzięki :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta koszmarna końcówka chyba jest po to, żeby nie było żal żegnać się z brzuchem. Już się nie mogę doczekać kiedy wyśpię na brzuchu no i oczywiście kiedy młodego wezmę na ręce i kurka jak też on wygląda ten mój Sroczy syn.
    Też się zastanawiam, która z nas pierwsza :).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw ślad :)

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.