Uczę się... niestety na błędach :(

Cisza u nas była ostatnio, bo i wakacyjnych wyjazdów i wydarzeń krew w żyłach mrożących zdarzyło się kilka, wiec do pisania nie miałam głowy. Plus to, że wstyd mi było okropnie... ale rady nie ma, ku przestrodze  i na przyszłość, kiedy Luśka zapyta skąd u niej na ciele te wątpliwej urody pamiątki. Dla potomności zostać musi.
Zdarzyło się, a jakże, w samym środku urlopu. Co więcej, urlop był w samym środku lasu. Z jakby tego było mało, na scenie wyłącznie mama (czyt. ja) i Luśka, jako że Małż z samego rana pojechał do pracy. koniec lata w pełni, cudowna pogoda - ciepełko, słońce i luz. Luśka rozochocona leśnymi wczasami, dotleniona po uszy, po lesie wyhasana, w jeziorze wypluskana tak, że aż dziw bierze, że jej się kolorki nie zmyły :) Jednym słowem pięknie. I przylazł pech. Przypełzł gadzina po cichutku, w ukryciu przyczaił się i czekał...
Sprawczyni dramatu (niestety, w tej roli ja) wymyśliła piknik. Uroczo miało być, na łączce wykoszonej, zieloniuchnej, blisko wody a jednocześnie cichutko i kameralnie. Zapakowała torbę we wszelkie akcesoria (f..ck!) i dziecko pod pachę wziąwszy powędrowała. Na łące obłęd normalnie - kocyk rozłożony, dziecko w samym bodziaku śmiga uszczęśliwione po trawie... zapowiadało się popołudnie idealne. Tylko, że wtedy pech się złośliwie przeciągnął i wyszczerzył cynicznie - a matka postanowiła obrać jabłuszko. Obrała, pokroiła i dziecku podała. Dziecko z lubością przyjęło i (pyszny skądinąd) owoc pochłaniać zaczęło. Zadzwonił telefon. Durna matka odłożyła nóż (cholera, jakże przekonana że daleko) i sięgnęła po słuchawkę, kontrolując czy się młode w kierunku owego nie zbliża. Zbliżało się. Złapałam za rączkę...
Niestety, tylko za jedną :( Nastąpił skręt, łuk histeryczny w proteście przeciw zatrzymaniu, wygięcie i przewrót. Wolna dłoń trafiła na nóż.
O krwi, widoku, strachu i płaczu nie będę pisać - to chyba każdy potrafi sobie wyobrazić bez trudu. O guli w gardle i pośpiechu w jakim wracałyśmy do miasta, o kolejce i dziwnych zwyczajach na chirurgii, o panice przy podawaniu znieczulenia. I o tym, jak musiałam się na Luśce położyć w czasie szycia (rana cięta głębokości 7mm - f..ck! f..ck!!!!) i jak czułam jej strach i to trzepocące się pode mną serduszko... nie ma co się rozwodzić. Durnam i tyle.
Miliony razy obrabiałam tą sytuację w głowie tamtego wieczora i właściwie każdego następnego dnia. Gdybym, gdybym ... oczyma wyobraźni widziałam zupełnie inne scenariusze tego popołudnia. Ale obrazu tej ręki i Luśkowej buzi nie wymażę z pamięci do końca życia. Może i dobrze, są takie rzeczy o których zawsze trzeba pamiętać.
Natychmiast po zaszyciu i odespaniu stresu Luśka odzyskała cały swój dobry humor. Mimo opatrunków ręką posługuje się swobodnie, bandaże zupełnie jej nie przeszkadzają. Problemem jest widoczny uraz do białych kitlów (do tej pory wcale nie notowany) ale w końcu nie ma czemu się dziwić. Poza tym całkowicie wróciła do stanu "sprzed". Cieszę się, że choć tyle, ale nie zmniejsza to mojego poczucia winy i mnie samej powrót do normalnego stanu zajmie z pewnością więcej czasu - póki co wszędzie widzę niebezpieczeństwo...
zdjęcie pochodzi ze strony www.firebox.com

Komentarze

  1. Ja też przechodziłam coś podobnego...ale u nas bylo oparzenie...
    Jak tylko patrzyłam na kolano Olka i widziałam tą ranę to w mojej głowie dudniło "durna!!!!!!"... zresztą mała blizna została mu do dziś i ciagle mi o mojej glupocie przypomina.
    Duzo zdowka dla Ani i jak najmniej takich niefajnych sytuacji zycze Tobie sobie i wszystkim Mamom!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 'durna' to ostatnio moje drugie imię :) nic, mam nadzieję, że to minie i wrócimy do normalności...

      Usuń
  2. Chyba każda Mama musi przejść przez to. Przez lżejsze i mocniejsze upadki. U nas do rozlewu krwi doszło ostatnio bo leżała na podłodze stara klawiatura od lapka, która służy do zabawy dla Lenki... Tata był przy niej...

    OdpowiedzUsuń
  3. Każda mama / rodzic ma takie chwile - ja do tej pory mam przed oczami moje dziecko które spadło na ziemię z kanapy - brrrrryyyy... i gdybam do dzisiaj! Niechaj się łapeczka szybko goi!

    OdpowiedzUsuń
  4. Sylwia, bardzo Wam współczuję. Tobie przeżyć, a maleńkiej bólu. Takie sytuacje zdarzają się większości matek, na szczęście dzieci z czasem zapominają, rany w psychice goją się podobnie jak te na ciele

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wyrzucaj sobie, bo jak sama piszesz - czlowiek sie uczy na bledach. Ja tez mialam chwile slabosci, gdy moj maluch spadl z lozka czy uderzyl sie mocno przy nauce wstawania i chodzenia. Pewnych rzeczy, a szczegolnie ciekawosci i samodzielnosci dziecka, nie da sie uniknac...

    OdpowiedzUsuń
  6. gdy pewnego razu spadła z łóżka zarzucałam sobie, że to moja wina.
    do tej pory, gdy sobie przypomnę tę chwilę, głos na głowie mi się jeży.
    nie martw się, zagoi się i złe wspomnienia zniknął.
    niech się goi szybko.
    buziaki dla Was dziewczyny:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojejejejej...Strasznie mi Was żal. Obu!Jednak pewnych sytuacji nie da się ominąć. Nie da się i już! Każda matka ma takie sytuacje za sobą, albo jeszcze przed, ale na bank żadnej nie ominą. Nawet najczujniejszej na świecie...Przytulam Was mocno dziewczynki!

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzięki dziewczyny za słowa otuchy :)) Wszystko się goi, to najważniejsze - ale slad zostanie i jak wiele z was napisało, gdybać pewnie będę jeszcze długo... przeraża mnie myśl, że jeszcze tyle podobnych wydarzeń mnie czeka :/ Sama nie byłam małym aniołkiem i dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak wielkim stresem dla moich rodziców musiała być każda z moich eskapad...

    OdpowiedzUsuń
  9. Sylwia każdy popełnia błędy ważne, że nic się nie stało. Zdrowia dla siostry od brata i spokoju sumienia dla mamy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. True :D Luśka zdrowieje, zasadniczo łobuzuje jak przed wypadkiem. A moje sumienie krwiożercze, ale też się w końcu uspokoi...

      Usuń
  10. Zdarzają się takie historie, nie tylko Tobie... Współczuję i ciesze się, że wszystko OK już

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety fakt, że nie jestem jedyna srednio mnie pociesza... chyba jednak mam zapędy idealistyczne :D

      Usuń
  11. niczego nie można przewidzieć w 100%, nie zawsze nad wszystkim można zapanowac i nie zawsze można mieć oczy na około głowy..uszki do góry, do wesela się zagoi ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zagoiło się i mimo POTĘŻNEJ blizny wróciłysmy do siebie. Dzięki :D

      Usuń
  12. współczuję...no ale cóż, takie rzeczy się zdarzają. Dzieciaki oblewają się gorącą zupą, poparzą żelazkiem, a czasem wbiją nóż...ważne, że nic poważnego się nie stało i do wesela się zagoi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uhh...wizja gorącej zupy mnie przerasta a jak rozkładam żelazko to oczyma wyobraźni widzę Luśkę ciągnącą za kabel - odbija mi chyba.

      Usuń

Prześlij komentarz

Zostaw ślad :)

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.