Siama.
Odsmoczkowała się. Sama. Nie wiadomo kiedy i jak, po prostu się stało. Po raz kolejny udowodniła, że za nic ma rodzicielskie plany i skedżule :D
Z odpieluchowaniem tak łatwo niestety nie pójdzie. Na nocnik reaguje jak na zapowiedź Hiroszimy co najmniej i z gołym tyłkiem potrafi zwiać w najciemniejszy kąt z prędkością światła. Nie bardzo możemy się dowiedzieć o co chodzi z tym strachem. Wywiad środowiskowy nie wskazuje żadnych realnych obaw, urojeń tym bardziej. Innymi słowy gra - ale, o matko, jak skutecznie ;) Są jeszcze takie dni (najwyraźniej dane matce jako ten wyjątek potwierdzający regułę), że siada na nocnik niemal ze śpiewem na ustach. Siada i gada. Zrobi, wstanie, pożegna się z wydalinami kurtuazyjnie - no problem. A potem znów slalom z przeszkodami.
Wszystko chce teraz sama. Schody, winda, wdrapywanie się do samochodowego fotelika. Łyżka, widelec, nóż... cholera, nóż! Tępy nie tępy, fobia mi została. Nawet do wanny chce sama włazić ;) I gada. Bez przerwy, nie jestem przekonana czy choć powietrza nabiera. Widocznie uważa, że rodzicielom świat trzeba objaśniać w drobiazgach, bo sami się pogubią niebożęta. Pełnymi, trzysłownymi nawet zdaniami: mamo, to mucha. Duża. I mała... no i kto przebije tą filozoficzną prawdę, hę?
Rozczulam się przy niej codziennie. Jak mnie małą łapką po twarzy klepie pocieszająco. Albo post-rowerowego siniaka na kolanie całuje. A już do łez mnie doprowadził poniższy prezent:
Przy okazji: dostaliśmy (!?) się do żłobka. Państwowego (!?!?!?). Do tej pory, mimo złożonych papierów, ta wizja tylko nieostro majaczyła na moim horyzoncie. A teraz przeżywam i sama już nie pamiętam czy w ogóle się ucieszyłam. Matka-hormonalnie-nienormalna.
Z odpieluchowaniem tak łatwo niestety nie pójdzie. Na nocnik reaguje jak na zapowiedź Hiroszimy co najmniej i z gołym tyłkiem potrafi zwiać w najciemniejszy kąt z prędkością światła. Nie bardzo możemy się dowiedzieć o co chodzi z tym strachem. Wywiad środowiskowy nie wskazuje żadnych realnych obaw, urojeń tym bardziej. Innymi słowy gra - ale, o matko, jak skutecznie ;) Są jeszcze takie dni (najwyraźniej dane matce jako ten wyjątek potwierdzający regułę), że siada na nocnik niemal ze śpiewem na ustach. Siada i gada. Zrobi, wstanie, pożegna się z wydalinami kurtuazyjnie - no problem. A potem znów slalom z przeszkodami.
Wszystko chce teraz sama. Schody, winda, wdrapywanie się do samochodowego fotelika. Łyżka, widelec, nóż... cholera, nóż! Tępy nie tępy, fobia mi została. Nawet do wanny chce sama włazić ;) I gada. Bez przerwy, nie jestem przekonana czy choć powietrza nabiera. Widocznie uważa, że rodzicielom świat trzeba objaśniać w drobiazgach, bo sami się pogubią niebożęta. Pełnymi, trzysłownymi nawet zdaniami: mamo, to mucha. Duża. I mała... no i kto przebije tą filozoficzną prawdę, hę?
Rozczulam się przy niej codziennie. Jak mnie małą łapką po twarzy klepie pocieszająco. Albo post-rowerowego siniaka na kolanie całuje. A już do łez mnie doprowadził poniższy prezent:
Mój pierwszy 'bukiet' kwiatów na Dzień Mamy :D
Przy okazji: dostaliśmy (!?) się do żłobka. Państwowego (!?!?!?). Do tej pory, mimo złożonych papierów, ta wizja tylko nieostro majaczyła na moim horyzoncie. A teraz przeżywam i sama już nie pamiętam czy w ogóle się ucieszyłam. Matka-hormonalnie-nienormalna.
Piękny bukiet bo taki własnoręcznie zbierany i od serca :)
OdpowiedzUsuńjeszcze nie do końca świadomy i tata podpowiadał, ale co tam :D
UsuńNo gratuluję odsmoczkowania się :D
OdpowiedzUsuńA bukiet boski! :D To co, że tata pomagał, ale grunt że jest! ;)
no ja się popłakałam normalnie :D
UsuńGratuluję odsmoczkowania, a i na pieluchę przyjdzie czas
OdpowiedzUsuńA wielkie GRATKI w związku ze żłobkiem
na razie się nie zapowiada... iluzoryczne sukcesy szybko giną w ilości kałuż na podłogach. Dobrze, że łaskawa Pani nie sika na dywany ;) Żłobek nas zaskoczył, a teraz trzeba wziąć się z tym faktem za bary i szykować do początku września.
Usuń