Żłobek, miesiąc 1. Ciąża, miesiąc 4.
Długo mnie nie
było. Naprawdę długo. I teraz w głowie mam taką gonitwę myśli, że sama nie
wiem, co powinno ukazać się jako pierwsze :) Najpierw czekałam z wnioskami
żłobkowymi, żeby nie pisać na gorąco. Potem dopadła nas obie choroba, a zaraz
później… następna. Od poniedziałku wróciliśmy wszyscy do jako takiej normy i
staram się poukładać wszystkie refleksje.
Na pierwszy
ogień: żłobek. Nasz żłobek jest państwowy. Nie było w nim dni adaptacyjnych,
ani integracyjnych ani nic podobnego. W połowie sierpnia otrzymaliśmy informację,
żeby przyprowadzić dziecko drugiego września z zapasem pieluch (nasza droga do
nocnika jest wyjątkowo wyboista, ale o tym kiedy indziej) i ubrań na zmianę.
Tyle. Trochę nam się to zimne i bezduszne wydało, więc Małż wybrał się z Luśką
do żłobka na tzw. Partyzanta :) Obejrzeli co się dało z zewnątrz i zapukali do
dyrekcji. Dyrekcja, mimo że wzięta z zaskoczenia, stanęła na wysokości zadania
i oprowadziła moją drużynę po wszystkich kątach. Zaprowadziła do sali zabaw
przypisanej motylkom (tiaa, Luśka jest ‘Motylkiem’ ot co!), do sypialni i
kuchni, do łazienki i szatni… no i oczywiście do kącika zabaw :) Wakacyjni
rezydenci żłobka to oczywiście ‘starzy wyjadacze’ – zaciągnęli młodą do zabawy
i banan nie schodził jej z buzi aż do końca wizyty. Tym samym stres drugiego dnia
września został złagodzony. Oczywiście do czasu, bo rozebrana w szatni,
rozśpiewana Luśka, zobaczywszy rodziców zbierających się do wyjścia,
zastosowała manewr kleszcza, zmuszając stroskanego ojca do zastosowania metod
bezpośredniego przymusu… a potem był płacz. Koło południa (w pierwszym tygodniu
zabieraliśmy Polę do domu przed 12) znów był płacz, pełen radości, żalu i pretensji,
czyt. Jak dobrze, że przyszedłeś/taka byłam samotna/jak mogłeś mnie zostawić!!!
Cały ten pierwszo tygodniowy nerw spadł na barki Małża, bo to on pierwszy zdecydował
się na urlop. Drugiego dnia… heh, nie będę Wam nawet opisywać histerii dni
numer dwa i trzy, możecie sobie wyobrazić – latorośl zdała sobie sprawę z tego,
że wczorajsza przygoda nie była jednorazową i zafundowała nam prawdziwą jazdę
bez trzymanki ;) Za to pod koniec tygodnia było jakby lepiej. Zdecydowanie
mniej płaczu, chociaż na widok ojca w pojawiającego się w drzwiach po obiedzie,
rzucała się ku wyjściu z histerycznym szlochem. Przyznam szczerze, że na tym
etapie poniedziałek nas przerażał a w głowie kiełkowały nerwowe myśli o
poszukiwaniu niani. Wieczorami prowadziliśmy dyskusje pełne emocji i
wątpliwości ale postanowiliśmy wytrwać jeszcze tydzień. Następny tydzień przypadł
w udziale mnie i w poniedziałek prowadziłam Luśkę do żłobka trzęsąc portkami.
Rozkosznie nie było, ale dałyśmy radę. Od wtorku było tylko lepiej, panie
wychowawczynie chwaliły, tuliły i rozdawały uśmiechy. Luśka upatrzyła sobie
ulubioną ‘ciocię’ i kiedy widziała ją w drzwiach rozstawała się ze mną bez
żalu. Z relacji opiekunek wiem, że Pola ładnie się bawi, ładnie je i chętnie
uczestniczy we wszystkich zabawach :)))) Jakże nam wtedy ulżyło! W czwartek
pierwszy raz została na drzemkę i też całkiem nieźle poszło. Naładowani
pozytywnym duchem oczekiwaliśmy kolejnego poniedziałku. Niestety w niedzielę
wylądowaliśmy w szpitalnym ambulatorium. Diagnoza: angina. Antybiotyk i tydzień
zwolnienia. Odchorowała i Luśka i ja. Niestety, ciąża obniżyła moją odporność
do poziomu, na którym łapię od niej absolutnie wszystko – bez przerwy chodzę
zasmarkana. Na szczęście w moim przypadku
obyło się bez antybiotyku ale i tak tydzień spędziłyśmy w domu kichając i
prychając. W kolejną niedzielę (o zgrozo!) Luśka obudziła się wyglądając jak
indycze jajo w środku pożaru. Przeraźliwie czerwona wysypka gęsto pokrywała
calusieńkie ciało, od nasady włosów po podeszwy stóp. Wyglądało to strasznie, a
jednocześnie nie przypominało niczego znanego. Poza wysypką żadnych objawów.
Podaliśmy zyrtec i nic. Ambulatorium szpitalne wyglądało jak targowisko
drobnoustrojów wszelakich – dzieci z gorączką, kaszlem, katarem, wymiotami –
dziesiątki. Zrobiliśmy trzy podejścia (ostatnie ok. 21) ale nic się nie
zmieniło a trwanie w takiej smarkającej kolejce było dla nas obu gwarantem
kolejnej infekcji. Po 22 wylądowaliśmy na prywatnej wizycie pediatrycznej i
okazało się że Luśka ma… pokrzywkę. Odetchnęłam z ulgą bo w wyobraźni już
musiałam się pakować i wynosić z domu na kwarantannę :) Ale kolejny tydzień nie
nasz – bateria leków i siedzenie w domu. Wysypka zeszła po trzech dniach. Ostatniego dnia września po raz kolejny wybrałyśmy
się do żłobka. Ja-przerażona, Luśka-z WIELKĄ niechęcią. Po dwóch tygodniach
spędzonych w domu z mamusią w zasadzie nie ma się czemu dziwić… ale i tak było
lepiej niż sądziłam. W tej chwili Pola chodzi do żłobka chętnie, ale jeszcze
chętniej z niego wychodzi :D Na grupowej tablicy zawisła już nawet jej pierwsza
praca :P
Drugi potomek wydaje się znosić te wszystkie zawirowania z godnością. Do tej pory wszystko jest w porządku, dzielnie przeszliśmy przez USG z 12 tygodnia i wygląda na to, że z nim/nią wszystko jest dobrze. Ze mną natomiast niekoniecznie. Druga ciąża z nawiązką oddaje mi to, czego nie dała pierwsza. I mdłości i wymioty utrzymują się niestety po dziś dzień. Z każdym tygodniem liczę, że ten będzie ostatni bo kiedyś to się przecież musi skończyć ;) Nie ma co się oszukiwać, bywa ciężko. Bolą mnie różne mniej i bardziej typowe części ciała. Znacznie mniej czasu na odpoczynek, na zadbanie o siebie jeszcze mniej. Ale też mniej czasu i chęci na nerwy i strachy :) W ogóle w tej ciąży jestem spokojniejsza - chociaż strasznie zmęczona. O wielu rzeczach już wiem i nie zamartwiam się na zapas. Pierwsze ruchy też odnotowałam szybciej bo już pod koniec siedemnastego tygodnia :P Teraz czekamy na kolejne USG bo w kwestii płci wciąż wielka niewiadoma...
Oby dolegliwości szybko Cię opuściły
OdpowiedzUsuńCodziennie rano powtarzam to sobie jak mantrę :P Najnowsza teoria pocieszająca podaje że przejdzie po połowie ciąży - czyli jeszcze dwa tygodnie. I tego się trzymam!
UsuńAle wieści! Daliście radę ze żłobkiem :D Pękam z dumy nad Polą :)
OdpowiedzUsuńGorzej z dolegliwościami, mam nadzieję, że puszczą a dla Was zdrówka!
Ja też!!! I jestem zaskoczona, bardzo pozytywnie :) Żeby tylko nie te infekcje, byłoby idealnie.
UsuńTrzymamy kciuki...i za wększa latorośl za mniejszą :) Za Ciebie oczywiście też :)
OdpowiedzUsuńCzasem mnie to zastanawia, bo naprawdę nie czuję się mamą dwójki - to element który muszę jeszcze poukładać. Ale za kciuki dzięki, na pewno się przydadzą :D
Usuńdzielni jesteście! brawo! u mnie tez druga ciąża daje mi w kość:/
OdpowiedzUsuńPodobno każda następna ciąża jest gorsza, ale każdy następny poród lepszy...zamierzam potwierdzić ten schemat :D
UsuńNo Luśka daje radę zuch dziewczyna :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciukasy co bu Tobie dolegliwości szybko minęły - trzymaj się ciepło i nie choruj :*
Zuch, prawda! Jeśli tylko nie choruje naprawdę nie mogę narzekać :)
UsuńJak miło, że tu trafiłam :) Jesteśmy na podobnym etapie, synek od września żłobkuje, ja w 3 m-cu ciaży :)
OdpowiedzUsuńdobrze, że do mnie zajrzałaś :D Dzięki!
UsuńOby dolegliwości ciążowe szybko zniknęły :)
OdpowiedzUsuńrośnijcie ładnie :)
Teraz już nie jest źle... dobijam do półówki i sytuacja znacząco się poprawiła :D
UsuńKochana, gratuluję! I dzidziola nowego i dzielnej żłobkowiczki.
OdpowiedzUsuńPS pracuję trochę w państwowym przedszkolu i ...... nie taki diabeł straszny.
Dziękujemy i kłaniamy się ładnie :D Ze żłobkiem coraz lepiej, pod warunkiem że bez przerw chorobowych...
UsuńOjej, to się dzieje u Was... Po pierwsze, gratuluję kolejnej pociechy i czekam z niecierpliwością na wieści o płci. Po drugie - przeganiam od Was wszelkie choróbska, normalnie litości nie mają, by nękać tak sympatyczną rodzinkę. Po trzecie - wspaniałą, dzielną córę masz. A tekst o "manewrze na kleszcza" zapamiętam i kiedyś wykorzystam :-))). Pozdrawiam gorąco
OdpowiedzUsuńJa też się już powoli niecierpliwię. Nie żeby robiło mi to jakąś różnicę, ale ta babska ciekawość... :P Dzięki wielkie i również gorąco pozdrawiam!
UsuńPo prostu Wow!
OdpowiedzUsuń:D
Usuń