Idzie NOWE...

Sylwestra spędziłam w przysłowiowych kapciach. Niespecjalnie mnie to obeszło, bo juz o ósmej zaczęły mi sie zamykać oczy i siłą zwlokłam się obserwować nadejście tego nowego, przełomowego roku. Wszystko jest fajnie, ale...nic nie czuję. Żadnych objawów, żadnych zmian, dolegliwości. Czasem mam wrażenie, że przywidziała mi się cała końcówka roku ;-). A jednak USG potwierdza 9 i pół tygodnia. Młode rozrosło się z 1 cm do prawie trzech...niedługo przestanie przypominać tego uroczego robalka.

Gwałtownie zaczęłam odczuwać potrzebę pogłębienia wiedzy. Błyskawicznie obrosłam w poradniki, instruktaże, tygodniki i miesięczniki bez których żadna przyszła matka funkcjonować nie może. Połykałam przez tydzień, potem mi troche odeszło. Poza tym ciągle chce mi się spac i każda, najciekawsza nawet lektura błyskawicznie wywołuje napady ziewania :).

W otoczeniu największą sensację wzbudza zmiana upodobań żywieniowych - dziwne, bo ja sama w ogóle nie zwróciłam na nią uwagi. Wydawało mi się naturalne, że smakują mi jogurciki, twarożki i owocki...dopiero inni zwrócili mi uwagę, że nie mam ochoty na mięso. Ja - dzikus leśny, wielbiciel mięsa pod każdą postacią. A mnie się po prostu nie chce i wcale tego nie zauważyłam.

Tymczasem nadszedł czas na wykonanie dziesiątków badań...gin chce wiedzieć WSZYSTKO. dodatkowo, ze względu na toczącą mnie od przeszło 12 lat niedoczynność tarczycy do listy życzeń dołączyła sie pani endokrynolog. W konsekwencji przewiduję stratę kupy kasy i co najmniej litra krwi żeby oboje zadowolić. Ale czego się nie robi dla maleństwa...pod koniec stycznia dokładne USG...rrany, to już będzie koniec trzeciego miesiąca!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.