powrót do żywych

Dwa tygodnie wyjął mi z życiorysu wredny mikrob... kiedy już wydawało się że jakoś się ta moja galareta zdrowotna ustała, natychmiast zaatakował ze zdwojonym zapałem! W konsekwencji do pracy wróciłam dopiero 7 lutego. Zawsze po chorobie albo urlopie najbardziej zastanawia mnie fakt, że w pracy najwięcej dzieje się kiedy akurat nas nie ma... jakieś nowe prawo natury chyba, jeszcze go nie zgłębiłam. Pokasłuję i kwękam od czasu do czasu czym wzbudzam ciągły niepokój szefowej. Ona naprawdę się boi, że przy najbliższej okazji ucieknę na zwolnienie. Ja tymczasem nie zamierzam...na początku choroby bałam się o Fasolę, że może coś jej zaszkodzi - gorączka, leki, itd. ale gin mnie uspokoił i w zasadzie od tego momentu poczułam się znacznie lepiej. Tym bardziej że czekają mnie służbowe wojaże...przed wylotem do Monachium umówiłam się na badanie, żeby być pewną że mogę jechać. Tymczasem jutro wyruszamy do Krakowa - nie ziwedzać, bynajmniej...od bardzo mądrej osoby uczyć się bardzo skomplikowanych rzeczy ;-)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.