Oj tak... co to będzie później ?!? Ale czesać się nie chce - na nic moje próby, wymyślne gumeczki, spineczki. Nic z tego, na głowie najlepszy chochoł. Ale walczę :))))
Rzutem na taśmę, tuż przed Dniem Kobiet, powitaliśmy na świecie córkę numer dwa :) Po raz kolejny znienacka i niezupełnie zgodnie z planem, ale efekt przeszedł nasze oczekiwania ;P Za wcześnie jeszcze na relację porodową i szersze wrażenia z powrotu do domu... musimy trochę okrzepnąć i nabrać dystansu. Ale będzie, z czasem. Na powitanie Tosia w wersji "pierwszodniowej"
Udało się! Długo nie chciałam się chwalić, żeby nie zapeszyć, ale od kilku miesięcy Luśka korzysta z pieluszek tylko na noc i dłuższe podróże. Radość nasza wielka tym bardziej, że już wkrótce wydatki na pieluchy ulegną co najmniej podwojeniu (!). Jest więc realna szansa na uniknięcie rodzinnego bankructwa ;))) Młoda Dama dumna jest z siebie prawie tak jak my... ale nasza droga do pożegnania pieluszek była długa i kręta, oj kręta! Luśkowa przygoda z nocnikiem zaczęła się około 10 miesiąca życia. Opiekujący się Polą dziadek, jako jednostka uparta i konsekwentna, sadzał małą dupkę na nocnik regularnie. Siadanie odbywało się chętnie i bez oporów, ze skutkami jak to w tym wieku bywało różnie. Udało się, albo i nie, ale każdy sukces witany był z ogromnym entuzjazmem. Niestety nie mogę powiedzieć, żeby nocnikowy bakcyl został chwycony. Nie wiadomo też dokładnie co się stało (każdy z zainteresowanych, poza Luśką oczywiście, ma swoją wersję) w każdym razie w którymś momencie nocnik stał się wr...
Tak, znowu zaliczyłyśmy z Luśką zwolnienie. Tak, zapalenie gardła. Tak, antybiotyk :/ Oczywiście dałam się zaprątkować błyskawicznie. Zamknięte w czterech ścianach, w ciągu dwóch tygodni przerobiłyśmy chyba wszystkie rozrywkowe opcje. Przeczytałyśmy wszystkie książeczki (a myślałam że biblioteczka pojemna, phi!), zbudowałyśmy ze każdych klocków wszystkie wieże świata. I zagrody. I zamki. Byłyśmy w wirtualnym zoo i ułożyłyśmy po kolei wszystkie nasze puzzle. W wannie puszczałyśmy papierowe statki i wykąpałyśmy całkiem pokaźne stadko dinozaurów. Ale najtrudniej było wtedy, kiedy już przeszła gorączka i objawy chorobowe zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. Kiedy Luśka odzyskała całą swoją energię i zaczęła ‘chodzić po ścianach’. Ona pierwsza. Mnie niestety, bez leków, trzymało znacznie dłużej. Ona z przepaską na oku w namioty, szałasy, bunkry… heh, a ze mnie mierny partyzant. Musiałam obmyślić coś bardziej statycznego, żebym nie wypluła płuc :) I wymyśliłam. Rękodzielniczo...
Grunt to byc przyotowanym ;)
OdpowiedzUsuńKosmetyczkę wybebesza mi regularnie od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz próbuje na sobie stosować :D
UsuńNo ja na miasto z taką piękną Panią jak najbardziej się piszę :-)
OdpowiedzUsuńHihi...zapraszamy serdecznie :) nie wiem tylko czy Małż Luśkę tak chętnie wypuści z domu :D
Usuńjuż od najmłodszych lat wie, co potrzeba prawdziwej kobiecie :)
OdpowiedzUsuńpoczekaj aż sama się wymaluje :))
Już próbowała, tylko pomyliła destynację co poniektórych :))))) Tym sposobem błyszczyk powędrował na policzki...
UsuńŚlicznie jeeeest! :D Sroka jest cudowna!!!
OdpowiedzUsuńPrawda? Też jestem dumna :D Stosowne podziękowania zamieszczę już wkrótce, bo zdaje się, że autorka zamieszania jeszcze co nieco miesza :)
UsuńPrawdziwa kobieta!!! :)
OdpowiedzUsuńRasowa, to prawda :D
UsuńMała dama hihi :D
OdpowiedzUsuńOj tak... co to będzie później ?!? Ale czesać się nie chce - na nic moje próby, wymyślne gumeczki, spineczki. Nic z tego, na głowie najlepszy chochoł. Ale walczę :))))
UsuńNo to jak pójdziecie kiedyś razem na imprezę to strach się bać :)
OdpowiedzUsuńWszyscy będą zwiewać?
Usuń