Coś optymistycznego

Naszło mnie dzisiaj na rozważanie ostatnich dziesięciu dni. A że nasza Pchełka (vel Małpka, vel Pola) łaskawie postanowiła przespać całe popołudnie, mogę sobie pomyśleć i popisać. Żeby nie było – to nie będzie smutny post, chociaż początkowo może się tak wydawać :)
Niespodziewana cesarka, mimo zaplanowanego i tak chcianego naturalnego porodu stała się we mnie wyzwalaczem smutku. Wiadomo, dla dobra maleństwa wszystko – nie chodzi o to, że żałowałam. Ale wtedy pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że widać jestem za słaba skoro nie dałam rady urodzić sama. Głupie, ale czasem na myśli kwitnące pod czaszką mamy znikomy wpływ.
Mimo wszystko jednak szpital zapewnił mi czterodniową dyspensę od matczynego lęku. Codziennie rano przychodzi ktoś kompetentny, ogląda maleństwo i mówi – jest dobrze. Po powrocie do domu okazało się, że nikt na zawołanie nie oceni moich wysiłków i codziennie będę się zastanawiać, czy wszystko robię dobrze. Codziennie będę się bać…
Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że macierzyństwo to taki ogrom emocji? Całkowicie nie do opanowania, nie do ogarnięcia w pierwszych dniach… wiem, wiem, spadek hormonów, może nawet coś na kształt baby bluesa mnie dopadło – mija, ale wciąż czasem cicho chlipię patrząc na swoje śpiące dziecię. I sama nie wiem czy bardziej ze szczęścia, czy ze strachu. Słowo honoru – pierwsze trzy dni po powrocie do domu nie były łatwe. Zostawiałam małą śpiącą w łóżeczku i płakałam, że leży tam taka samiutka. Płakałam, bo obcinając paznokietki dziabnęłam ją w skórkę i poszła krew. Bo napiłam się kefiru i dostała rozwolnienia. Walczyłam z laktacją złorzecząc sobie w duchu, że złą jestem matką, skoro własnego maleństwa wykarmić nie mogę. Łzy mi ciekły zamiast pokarmu i oczywiście Małpka natychmiast wyczuwała mój stres. Szkliły mi się oczy, gdy rodzina pytała jak się czuję jako mama… bo nie umiałam opowiedzieć słowami o tym wszystkim, co mi siedzi w serduchu i buzuje szalonym płomieniem. Dzięki wsparciu Małża udało mi się przebrnąć tych kilka trudnych dni… i wyjść na emocjonalną prostą.  I całkiem znienacka nadszedł dzień, w którym wszystko wydało mi się prostsze, ciekawe, barwniejsze… kiedy spoglądając na moją spokojnie śpiącą córeczkę suszę zęby ze szczęścia zamiast ronić łzy. Z każdą godzina kocham ją coraz bardziej, chociaż wydawało się to zupełnie niemożliwe. Dalej boję się, czy wszystko robię jak trzeba, ale uczę się bardziej ufać sobie i odkryłam ile radości daje wzajemne poznawanie się – całe mnóstwo :)

PS. Przedstawiam niniejszym moją piękną córkę... : D

Komentarze

  1. Oj ty, ty... Popłakałam się normalnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas Mama moja była na pierwsze 3 dni po powrocie do domu - lepiej być nie mogło. Nie żeby mnie wyręczać (Rodzicielka ma daleka od takich rzeczy), ale po to, żeby organizować mi czas. Nie zapomnę do końca życia chyba, jak następnego ranka po powrocie kazała mi wstać, ułożyć włosy, zrobić makijaż i iść do sklepu po drożdżówka z kruszonką:D Mimo to miałam takie chwile jak Ty, kiedy karmiąc Mały miał cały śpioch mokry od moich łez "bo on taki piękny abuuuuu" :) także doskonale Cie rozumiem:) I to przejdzie - byle się nie nakręcać:) Mi pomogło myslenie o tym, jaką jestem szczęściarą, że mamy pięknego, zdrowego, dorodnego Dzieciaka:) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nooo pięęęękna:D
    Uwielbiam dziuby, które robią dzieci:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudna jest, a przez te włoski prawie jak siostra bliźniaczka mojego Młodego :).

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna jest, a bać się już będziesz całe życie co krok nowe spektrum strachów i obaw, ale to taki urok matkowania :)
    Ja też płakałam, że sam w łóżeczku i on się obudzi a tu nikogo i buuuu było, że hej ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Te wszytskie uczucia,obawy i wielki strach są normalne po porodzie :-) Urodziłam 9 lipca br. śliczną córeczkę i dokładnie pamiętam nasz pierwszy tydzień po powrocie ze szpitala. Było dokładnie tak samo ciężko jak opisujesz!!! A najgorzej bywało nocami gdy nie miałam jeszcze pokarmu, i po każdym karmieniu odkładałam Amelkę do łóżeczka i zastanawiałam się czy wszystko jest z nią ok. Nie miałam pokarmu przez pierwsze dwa tyg i gdyby nie fachowa pomoc doświadczonej położnej pewnie bym się poddała!! Ale położna kazała mi pompować cycki bez przerwy i udało się - pewnego dnia ściagnełam ponad 50 ml z każdej piersi :-)) ależ była wielka radość :-))
    Jedna z położnych w szpitalu chodziła po oddziale i każdej młodej Mamie powtarzała, że na nasze nieszczęście DZIECI RODZĄ SIĘ BEZ INSTRUKCJI OBSŁUGI I DO WSZYTSKIEGO TRZEBA DOCHODZIĆ SAMEMU!!! Święte słowa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cuuuudo!No i rodzyneczka w naszym świecie zdominowanym przez chłopaków;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jakie to wszystko znajome... A Pola jest przecudna :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw ślad :)

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.