Jaka pani dzielna :)

Trochę schłodziło się na zewnątrz, za co jestem losowi bardzo wdzięczna, bo może nie tyle upały, co ta straszna duchota i brak powietrza które można by nabrać w płuca, zaczęły mi się dawać we znaki. Poza tym lubię burze :) Takie buntownicze, gniewne epizody pogodowe zawsze wprowadzają mnie w refleksyjny nastrój. Oczywiście po kilku dniach będę marzyć o powrocie słonecznych dni, ale kto powiedział, że w tym stanie muszę być konsekwentna?  Z żalem stwierdziłam, że oprócz tego, że stojąc przestaję widzieć własne stopy, mam też coraz większe kłopoty z zadarciem nóg na większe wysokości. Znacznie mnie to ogranicza pielęgnacyjnie, postanowiłam więc zrobić sobie małą przyjemność i wybrałam się na pedicure. Obietnica lakiero-żelu, który utrzyma się na paznokciach  „co najmniej miesiąc”, czyli teoretycznie do porodu mnie skusiła :). Tym bardziej, że w sobotę czekało nas wesele… Kupno weselnej sukni na 34-tygodniowe brzuszysko nie jest sprawą ani łatwą, ani specjalnie przyjemną zważywszy na panującą dotychczas aurę. Przymierzanie to koszmar, wszystko się lepiło… i koniec końców zamówiłam kieckę przez allegro :). Wyszło nieźle – nie mogę powiedzieć, że się wyszalałam, bo do królowej parkietu w obecnym stanie jest mi daleko. Ale Małż mój ukochany regularnie wyprowadzał mnie na parkiet, więc trochę potańczyłam. Obtańcowałam nawet dziadka :D. Urwaliśmy się z imprezy tuż po północy jak Kopciuszki i rano, kiedy cały hotel pogrążony był jeszcze w poimprezowym śnie, my śmigaliśmy wzdłuż hotelowego basenu. Całokształt uważam za bardzo udany – po pierwsze udało mi się spotkać z dawno niewidzianą rodziną… to ważne, zwłaszcza w perspektywie czekających mnie początków macierzyństwa ;). Poza tym pogoda była dla mnie łaskawa. Nie było gorąco, nie padało więc nie puchłam i nie męczyłam się nadmiernie… miodzio! Czułam się naprawdę świetnie, mimo wydatnego brzuszka. Trzeba jednak przyznać, że babska solidarność przyjmuje w takich momentach dość dziwne oblicza - zamiast radości, że udało mi się dotrzeć i w tym szczęśliwym dniu można się jeszcze ze mną pobawic zamiast koło mnie skakać chuchając i dmuchając, przez pół wesela słyszałam wokół różne "ojej", "ach", "współczuję", "podziwiam", "ale pani dzielna"... nie czułam się ani nadmiernie obciążona, ani pokrzywdzona ciężarem - czułam się, wbrew wszystkim, szczęśliwa, lekka i radosna :D. Wróciłam zmęczona ale zadowolona...
Dzisiaj ostatnie zajęcia w Szkole Rodzenia – czuję się pewniej, ale czy już się nauczyłam jak urodzić i jeszcze po wszystkim się cieszyć? Tego nie wiem – sprawdzimy w praniu…

Komentarze

  1. Abym mogła zobaczyć swoje stopy muszę się solidnie wychylić:)
    Buty pomaga mi nakładać Mąż a gdy Go nie ma czynność owa zajmuje mi pięć razy tyle czasu i dziesięć razy tyle sapania:D
    A za tańcami...tęskno mi;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To całkowicie normalne z tymi girkami dziewczyny, bo czy widzial ktoś ciężarówkę z nogą za glową...?he he;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. jeszcze nie...ale co tam! Trochę ćwiczeń i wszystko przed nami ;))))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw ślad :)

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.