W poprzednim poście wspomniałam już, że wyjątkowo trafiony przez Srokę nowy nagłówek bloga bardzo dobrze oddaje to, co dzieje się w mojej głowie. Zawsze tak na mnie działa przedwiośnie i 'pozimie'... w okresach przejściowych mam ochotę oddalić się mentalnie od wszystkiego co dzisiejsze lub wczorajsze i całkowicie zatopić się w myślach. Czasem ten trend oscyluje w kierunku melancholii, czasem bliżej mu do rozmarzenia. A czasem, nie ukrywam, jest to klasyczna bezmyślna zawieszka :D W takich chwilach uciekam myślami do momentów, które odcisnęły się na mojej pamięci... migają ich dziesiątki pod zamkniętymi powiekami - a każdy pieści duszę znajomym szeptem i ciepło się robi koło serca. Uciekam (jeśli tylko mogę, fizycznie) do miejsc, gdzie się rodziły i dojrzewały moje marzenia :) Wiem, nie wygląda to na jakieś 'szczególne' miejsce, ale ci, którzy w takim środku niczego stawiali kiedyś swój kilkutygodniowy dom, znają takie miejsca :) Kiedyś, dobre dziesięć lat te...
naprawdę to tak podziałało? o rany...
OdpowiedzUsuńNo tak im mniejsze tym większe spustoszenie sieje. Współczuję
OdpowiedzUsuńKochana to pikuś!Ja tydzień po porodzie namiętnie miłam herbatę z cytryną do kolacji...
OdpowiedzUsuńdobrze że udalo Ci się zlokalizować winowajcę
OdpowiedzUsuńoj tak.. takie małe, a takie złośliwe!
OdpowiedzUsuńsama się nie spodziewałam, ale po analizie nie bardzo skomplikowanego jadłospisu dziennego znalazłam winowajcę :) Dziś już lepiej, brzuszek nie boli, została tylko wysypka. Ale może i ta się w końcu zlituje:)))
OdpowiedzUsuńMartuśka, cytryną też nieopatrznie zgrzeszyłam na początku, ale aż takich sensacji nie było:)
oj... kto by pomyślał :( Ale dobrze, że już po wszystkim :)
OdpowiedzUsuńkurcze! rzeczywiscie, kto by sie spodziewal!
OdpowiedzUsuń