szósty miesiąc czas zacząć ;)

Cóż, męczące jest to pilnowanie cukru. Dieta zdrowa, ale w momencie nadejścia zachcianki też męcząca ;) Zabawne, że największe zachcianki nachodzą mnie od kiedy wiem, że mam dietkę… przemożna siła autosugestii. Natychmiast wydaje mi się, że akurat tego chcę, czego nie mogę. Ale staram się – przez ostatnie 5 dni wszystkie wartości trzymają się ściśle w normach. Dopiero dzisiejszy nocny pomiar (o 3 w nocy… kto to wymyślił?!?) wyskoczył o dwie jednostki. Podobno powinnam zmieścić się w 100, wyszło 102. Ale to też chyba nie dramat. Ciekawi mnie, co będzie jak te cukry będą dalej w normie – pozwolą mi przestać się dziabać po palcach, czy to już tak do końca? I jak to dalej będzie wyglądać – krzywa cukrowa do powtórzenia? Co z porodem? Czy sam fakt pozostawania pod opieką diabetologa, nawet jeśli z glukozą wszystko ok. coś zmienia w podejściu do ciężarnej i porodu?

W weekend „nadejszła wijekopomna chwila” i nawiedziła nas szeroko pojęta rodzinka – wydawałam obiad prawie świąteczny. W sobotę udało nam się załatwić wiosenne porządki… ja komenderowałam ;-D W niedzielę gości powitały czyściutkie okna i pachnące firanki. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że tak bardzo zmęczy mnie ta impreza. Kiedy już zostaliśmy sami i wszystko udało się w miarę wrócić do codziennego porządku, myślałam że nogi mi odpadną. Do porodu koniec z wyprawianiem czegokolwiek na większą skalę – zaczynam odpoczywać…

Zaopatrzyłam się ostatnio w trampki na rzepy. Okazało się bowiem, że jakimś cudem stopy robią mi się nie tyle dłuższe co szersze. Na lekkie sandałki jeszcze stanowczo za zimno, trzeba więc było wymyślić coś pośredniego. A że perspektywicznie mogę mieć problem ze sznurówkami, padło na rzepy. Udało mi się po kilku dniach poszukiwań :) Zostały mi jeszcze balerinki, ale jak pod koniec dnia nogi puchną to wyłażą z nich jak ciasto. Zna ktoś sposób na spuchnięte nogi, który można przeprowadzić w warunkach służbowych i który nie wymaga moczenia, smarowania? Lekarz powtarza, że na problemy z opuchlizną najlepiej pomoże codzienne długie chodzenie. I ja co dzień rano powtarzam sobie, że tym razem to już na pewno wiosna i chcę biec do pracy piechotą… a potem prognozy (czemu właśnie te złe zwykle się sprawdzają?!?) anonsują zimno i deszcze. Dziś jest pięknie, chciałoby się łazić po tym wiosennym powietrzu bez końca – założę się, że do wyjścia z pracy lunie jak z cebra ;)))

Komentarze

  1. Współczuję Ci tych stóp, mi nie puchły ale wiem że dobrze robi trzymanie ich nieco wyżej niż zwykle (nawet na odwróconym pudle po papierze), picie duuużo wody, jedzenie mało soli, a w wolnym czasie leżenie z nogami w górze...

    OdpowiedzUsuń
  2. heh,no właśnie. Z wodą niby problemów nie mam - piję jak smok ;) Ale juz z trzymaniem w górze jest średnio. Po powrocie do domu staram się jak najczęsciej, ale w pracy nie bardzo mam jak... chociaż podobno dla chcącego nic trudnego - powalczę z moim otoczeniem i spróbuję dopasować do siebie:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw ślad :)

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.