zen

Jak tak pada i pada, to rodzi się we mnie nastrój cokolwiek filozoficzny. Cierpi na tym trochę praca, bo poza absolutnie koniecznymi kwestiami nie wykazuję się specjalnie kreatywnością ;) Myśli same uciekają i błądzą gdzieś, nie wiadomo gdzie… czasem zupełnie bez celu. Coraz częściej zastanawiam się, co też porabia moja Fasola tam, w środku. Trochę mi smutno, że siedzi tam sama i nie wiem nawet, czy moje pocieszające słowa i głaskania przenikają do jej małej główki i serduszka. Myślę sobie jak będzie wyglądać i jak będzie wyglądać nasze życie we trójkę… tak bardzo chcieliśmy dziecka, że nasze myślenie obracało się głównie wokół tego „chcenia”. Później przyszła radość i szczęście tak wielkie, że prawie nie do opisania. Potem strach i obawa, czy wszystko będzie dobrze. Poczucie odpowiedzialności za nowe życie przychodzi znacznie później i z każdym miesiącem przybiera na sile. Nie jestem jeszcze na tyle blisko rozwiązania żeby martwić się o przebieg porodu, za to świetnie sprawdza się martwienie tym, co będzie potem. Czy damy sobie radę? Czy nie damy się pożreć rodzinnym podpowiadaczom i wujkom-ciociom „dobra rada”? Czy będę dobrą matką, albo czy będę złą jeśli zechcę wrócić do pracy? Jakim Małż będzie ojcem? Jakim Fasola będzie dzieckiem? Czy poradzimy sobie finansowo? Jak wyrobimy się czasowo… setki, tysiące pytań, a każda odpowiedź rodzi następne. Hmmm… może nie najlepiej to ujęłam – nie jest tak, że się zamartwiam. Bardziej zastanawiam, rozważam, planuję. Okazuje się, że mam podświadomą obsesję planowania. Spisywania. Tworzenia list. Odkreślania i zakreślania – niesamowite, do tej pory zupełnie się to nie objawiało :) Owszem, żyje z kalendarzem w ręku, ale jak człowiek pracuje na dwóch etatach, musi między nie wciskać ginekologa, endokrynologa, diabetologa i różnych innych „ogów” a dodatkowo jeszcze chce znaleźć czas na własne zainteresowania i pasje, to kalendarz jest jak trzecia ręka… albo druga głowa ;))) Ale nie tworzyłam nigdy tak zaawansowanych planów. Małża to bawi, mnie złości, bo jak już stworzę plan to chciałabym jego realizacji JUŻ – a tu nic! Wygląda na to, że jednak nic się nie da przyspieszyć i muszę wrócić do podejścia rodem „bardziej zen”…

Komentarze

  1. oh to samo przeżywam/przeżywałam.. Im więcej planowałam tym więcej wymagałam od rzeczywistości i od ludzi, którzy mnie otaczają. ale powoli uczę się, że warto sobie odpuścić, choć może nie jest to łatwe, ale zdrowe - a właśnie o to powinnaś dbać najbardziej - o siebie :-) powodzenia xxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też walczę - jednego dnia mi się udaje, drugiego mniej. Ale lubię myslec że bilans jest na plus ;)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Zostaw ślad :)

Popularne posty z tego bloga

Mija :)

Nocnikowe love i 38 tydzień

Dziesięć rzeczy, których chciałabym nauczyć moje dzieci.